Форум » Наши земляки » Корсак » Ответить

Корсак

Valery: Вот нашел еще какого интересного человека Влодзимеж Корсак WŁODZIMIERZ http://www.pzl.gorzow.pl/bienkowski/korsak.html Родился в 1886 в Аннинске, сын Бронислава Петровича Корсака. Польский писатель, художник, натуралист.

Ответов - 5

Piotr: Na tropach przyrody - Włodzimierz Korsak Wspomnienia o Ziemi Siebieskiej W tekscie i Gminie Nieporotowskiej XIII. NA BAGNACH. Od kilku dni myśliwi nasi wybierali się na błota Dołbużańskie, uparta jednak słota nie pozwalała na to przedsięwzięcie. Ósmego dnia dopiero koło południa chmury zaczęły się przecierać, zabłysło słonko, a niskie zwały obłoków, skłębione i rozrywane przez wiatr, uciekały szybko w dal. Ku wieczorowi niebo oczyściło się zupełnie, i chłopcy z przyjemnością wciągali w siebie rzeźkie, aromatyczne powietrze, oczyszczone z kurzu przez długotrwałe deszcze. - Jedziemy dziś na noc, chłopcy - rzekł pan Ksawery, siadając do wieczerzy. - Pani Teresa będzie łaskawa przygotować nam zapasy dla pięciu ludzi na dwa dni i spakować do większego koszyka. Pojedziemy dużym wozem drabiniastym , wymoszczonym sianem, tak by i psy wygodnie można było zabrać. - A czy to daleko, proszę pana? - pytał Stefan. Zgórą trzydzieści wiorst, za godzinę ruszamy, a na świtanie staniemy na miejscu i zaraz zabierzemy się do roboty. Jest tam wielka przestrzeń błotna, usiana siecią małych jeziorek, napoły zarośniętych różnem zielskiem. Bywa tam zawsze ogromna ilość wodnej i błotnej zwierzyny. 153 - Czy i Marsa weźmiemy, tatusiu? - Nie, główny cel naszej wyprawy to kaczki, na które z zasady wyżła brać nie należy, pójdą więc oba psy gończe, a Mars czekać będzie w domu swej kolei, która też niebawem nadejdzie, gdyż za dziesięć dni zaczniemy polowanie na cietrzewie. Punkt o dziewiątej zajechał przed ganek wielki, długi wóz, zaprzężony w parę małych koników, powożonych przez Jehora. Niebawem nadszedł z podwórza pan Ksawery, prowadząc psy na smyczy. Przyzwyczajone do jazdy końmi ogary z ochotą wskoczyły na wóz, myśliwi ulokowali się również, pół siedząc, pół leżąc na sianie. & nbsp; Miła była jazda. Blady zmierzch spływał już na ziemię, wóz dudnił głucho po równej drodze, to znów cichł prawie w piaszczystej kolei. Zabrali po drodze Wasila i jechali dalej, wprost na północ, szerokim traktem, wysadzanym staremi, nawpół uschłemi brzozami. Pociemniało niebo, wiatr ucichł zupełnie, a na zachodzie świeciła jeszcze późno w noc rumiana zorza wieczorna. Na jej tle odcinały się wyraźnie kontury dachów mijanych chałup i drzew przydrożnych, ludzie po wsiach spali już, gdzie niegdzie z podwórza odzywało się senne poszczekiwanie psów. Mijali śpiące ciemne wioski, przecinali laski sosnowe, tchnące żywicznym ciepłe, i kwieciste, pachnące łąki. Równym, miarowym truchtem biegły koniki, Jehor drzemał i kiwał się na koźle, psy spały zwinięte w kłębek. Myśli chłopców płynęły spokojnie i równo, jak prosta, wytknięta przed nimi droga, przerywane tylko od czasu do czasu przez nadlatujące na kształt lekkich, szarych obłoków, senne wizje, mroczące umysł i unoszące w zaświaty. Druga dochodziła, gdy nareszcie dojechali do małej wioseczki, położonej na brzegu wielkiego błota, i zatrzymali się u znajomego gospodarza. * * * Przez obficie zroszoną trawę szli cichaczem nasi myśliwi, prowadząc psy na smyczy, i schodzić zaczęli po pochyłości ku błotom. Wschód jaśniał wyraźnie, krzaki na bliskiem już błocie rysowały się miękkiemi konturami w przesiąkłem nocną wilgocią powietrzu. Gdzieś daleko w zbożach dzwoniła dźwięcznie przepiórka *), we wsi na różne tony piały koguty, i cudownie było iść przez bujne, pachnące trawy o tej czarownej godzinie schyłku nocy w chwili narodzin dnia, niosącego światło, ciepło i szczęście. Po moczarze posuwali się myśliwi wolniej, wymijając kępy olszyn i kierując się ku najbliższemu jeziorku. Tu psy spuszczone zostały ze smyczy, i polowanie się rozpoczęło. Jeziorko było zarosłe trzciną i roślinami wodnemi. Jehor wsiadł w małe czółenko i płynął, odpychając się długą żerdzią, od czasu do czasu zaś łomotał nią po trzcinach, wypłaszając z nich wszelkie żywe stworzenie. Od razu prawie trafiono na dwa stadka kaczek, jedno - krzyżówek kłapaczy, ________________________________________ *) Coturnix coturnix L. 155 pomiędzy któremi psy, nieznane dla nich potwory, szerzyć zaczęły popłoch okrutny, a drugie lotnych już cyranek, które zerwały się gromadą z czystej wody i odleciały wdal. Kilka strzałów rozległo się w ciszy rannej, a biały dym słał się nisko gęstym obłokiem, powoli spędzany wbok przez leciutki ciągnący od wschodu powiew. Każdy myśliwy miał najzupełniejszą swobodę działania: mógł albo pilnować brzegu jeziorka, albo też puścić się samopas w gęste nadbrzeżne trawy, krzaki i oczerety, w których też nie brakło zwierzyny. Stefan właśnie wystrzelił bez skutku do przelatującej wysoko kaczki, gdy wprost przed nim z gęstych krzaków porwał się duży ptak niezgrabny, odleciał machając usilnie skrzydłami i siadł o paręset kroków. Chłopak puścił się za nim. Skacząc z kępy na kępę, to znów brnąc po kolana w wodzie i błocie, przedostał się na nikły, rozlewny strumyk i ze strzelbą gotową do strzału przeszukiwać począł upatrzoną połać krzaków. Ptaka jednak nie było, więc zniechęcony zwrócił się wbok, dążąc ku krańcowi jeziorka, gdy raptem, wypłoszony tym nagłym ruchem ptak porwał się znowu. Stefan dojrzał wyraźnie długą szyję i wiszące niezgrabnie nogi, złożył się szybko i strzelił. Ptak spadł. Skoczył chłopak ku niemu. Odnalazł z łatwością miejsce , nad którem unosiło się jeszcze i chybotało w powietrzu kilkanaście lekkich lak puch piórek, i podniósł ciekawą zdobycz. Był to duży ptak, wielkością i kształtem zbliżony do czapli, koloru płowego w ciemno-bronzowe centki i prążki. Wydłużona niezmiernie szyja porosła była długiemi piórami, tworzącemi ku piersi jakby grzywę, a przysadkowate nogi były szaro - zielonkawe. Bąk. Nadszedł pan Ksawery i objaśnił że jest to bąk *), należący do rodziny czapel. - Wydawany na wiosnę - mówił - przez siedzącego na ziemi w trzcinach ptaka przeciągły głos słychać na pięć, sześć wiorst, zbliska zaś wydaje się on słaby, niewyraźny i brzmi inaczej. Latając nocami, krzyczy też bąk krótko i chrapliwie, głosem przypominającym trochę lisa. Nie jest on ani szkodliwym ani pożytecznym, i gruncie rzeczy strzelać go nie należy, gdyż i do jedzenia jest niezdatny. Nic jednak to nie szkodzi, Stefku, żeś go zabił, gdyż może go wypchamy, a przy tem masz sposobność obejrzeć ptaka niezbyt często spotykanego. Błoto Dołbużańskie rzeczywiście obfitowało w zwierzynę. Zdaleka widać było liczne stada kaczek, ________________________________________ *) Botaurus stellaris L. 157 które zerwały się przestraszone hukiem strzałów i zataczały kręgi, latały świszcząc kuliki to pojedyńczo to małemi stadkami, a nad pobliskim jeziorkiem, ku któremu właśnie dążyli nasi myśliwi, chybotały się jakieś lekkie, zgrabne białawe ptaki, które też uwagę chłopców zwróciły na siebie. - Nie marnujcie, chłopcy, naboi i nie strzelajcie do tych rybołówek, gdyż nie są one nawet zwierzyną. Mięso ich niejadalne, zresztą i wielkość ich jest o połowę mniejsza niż się wydaje, nie przenosi wzrostu szpaka. Wszystkie rybołówki i pokrewne im mewy mają niepomiernie wielkie i długie w stosunku do wagi ciała skrzydła, które jednak z powodu wąskości nie dozwalają ptakowi płynąć bez ruchu w powietrzu, jak to n.p. czynią orły i bociany. Tu, jeśli się przyjrzycie, rozróżnicie dwa gatunki rybołówek: jedne większe *), jaśniejsze, z czarnym łebkiem i czerwonymi łapkami i dziobem trafiają się też i nad czystemi jeziorami, podczas gdy te mniejsze **) ciemnoszare z prawie czarnym grzbietem trzymają się wyłącznie takich błotnistych, małodostępnych moczarów. Głos obu gatunków niemiły, ostry i skrzypiący - A mew niema tu, proszę pana? - Mewy ***) trzymają się większych wód, lęgąc się nad wielkiemi piaszczystemi jeziorami. Jesienią na przelotach spotkać można liczne ich stada, ________________________________________ *) Sterna hirundo L. **) Hydrochelidon nigra L. ***) Mewa pospolita Larus canus, Brünn. 158 i wówczas gęsto obsiadają łąki i pola, szukając pokarmu, albo białym pokrowcem zaścielają powierzchnię wody. Czasem znów widzieć można wielką mewę morską*) o dwułokciowych skrzydłach i ciemnobrunatnym grzbiecie, zalatującą jednak rzadko, przeważnie na wiosnę. W pewnym miejscu błota, zrzadka porosłem pojedyńczemi karłowatemi olszynami, zaczęły się przed myśliwymi porywać kszyki; tu więc pan Ksawery wyciągnął wszystkich w linję prostą, i tak posuwać się zaczęli , płosząc po drodze ptaki, zrywające się pojedyńczo lub parami. Liczne strzały zabrzmiały. Lecz mimo ładunków z cienkim śrutem chłopcy rady dać nie mogli z bystrymi przedstawicielami bekasiego rodu. AA właśnie słońce wychyliło z poza dalekich lasów swą twarz ognistą, przeszywając włóczniami złotych promieni lekkie opary i białe dymy prochowe. Stefan zmrużył mimowoli oczy pod tą promienną pieszczotą, zachwycając się jednocześnie świeżym kolorytem traw zroszonych. Właśnie mijał parę olchowych drzewek i o mało nie krzyknął za zdumienia. Nawprost niego błyszczała cudowna świetlna gwiazda, migocąc różnobarwnemi skrami. Powoli zbliżał się chłopak do zachwycającego zjawiska, grającego wszystkimi kolorami tęczy. Pomiędzy dwiema bliskiemi sobie olszynami rozpięta była misterna pajęczyna, niby kuta ze srebra siatka, a w każdem oku błyszczał i migotał drogocenny klejnot- 159 - kropelka rannej rosy, łamiąca w sobie światło dzienne. Długą chwilę stał Stefan jak przykuty, z oczami utkwionemi w ten cud przyrody, lecz wkrótce powróciła świadomość chwili i chłopak poskoczył szybko naprzód, by dopędzić towarzyszy, którzy go wyprzedzili. Szedł teraz obok pana Ksawerego i widział dokładnie jak ten w chwili zrywania się kszyka składał się jak równo, maszynowym ruchem poruszała się broń w pewnym jego ręku, jak jednocześnie z dotknięciem kolby do ramienia buchał strzał i jak niechybnie szybki ptak błyskał w słońcu białym brzuszkiem w śmiertelnym upadku. - Spokoju! więcej spokoju! - wzdychał chłopiec, siłą woli starając się zapanować nad drżeniem rąk. Oto znów zerwał się przed nim kszyk, tym razem widać młody, gdyż leciał wolno na niewprawnych jeszcze skrzydłach. Pohamował Stefan pierwszy impuls szybkiego strzału, wziął na cel dokładnie, strzelił, i kszyk wykręcił się jakoś bokiem, krzywo spłynął ku ziemi i znikł w trawie. Rzucił się nasz myśliwy w to miejsce i szukać zaczął. - Masz nareszcie jednego - ozwał się, podchodząc pan Ksawery - tu spadł koło tego krzaczka, nie tam, gdzie szukasz. O, jest, ale tylko zbarczony, trzeba go dobić. 160 To mówiąc, wziął pan Ksawery ptaka i dwukrotnie tyłem głowy uderzył o grzbiet kolby. - Masz, schowaj do siatki, a pamiętaj i nadal strzelać spokojnie i nie śpieszyć się, zwłaszcza do kszyka, który po zerwaniu się robi wprawdzie kilka ruchów na boki, utrudniających strzał, ale później leci prosto. Skończyła się rzadka olszyna, za nią zaś ciągnęło się błoto bardziej rzadkie. Wysokie kępy porosłe gęstą ostrą trawą, pochyloną równo w jednym kierunku. Miejscami woda chlupotała pod nogami, które też więzły w czarnem, lepkiem błocie. Tu przed myśliwymi rwać się zaczęły kaczki. Ciężkie krzyżówki zrywały się z przeraźliwem kwakaniem, to znów ukazywały się śmigłe cyranki. Chłopcy strzelali dużo i z powodzeniem, walił też Wasil ze swej starej pistonówki, sypiąc na błoto garściami płonących pakuł, któremi po każdym strzale przybijał nabój w lufie, stukając dźwięcznie stemplem. - Nim póki ja swoją armatę nabiję, panicz dziesięć razy wystrzelisz - mówił, uśmiechając się, do Stefana - ale taki i dla mnie kaczek jeszcze chwyci. Przy małem jeziorku, zupełnie zarosłem trzciną, porwały się z pod psa cztery kaczki. Grześ był najbliżej, strzelił i dwie spadły. Jedną chłopiec podniósł, a drugą pies wyniósł z wody. Różniły się one znacznie od wszystkich zabitych dotychczas, wielkości cyranki, głowy miały jednak większe, a zwłaszcza ogromne szerokie dzioby. 161 Pan Ksawery, zapytany, objaśnił, że są to tak zwane kaczki łyżkodziobe*), zamieszkujące strefy bardziej południowe. - U nas trafiają się one rzadko i to w miejscach mało dostępnych i dzikich. Ten egzemplarz z błękitnemi skrzydłami to samczyk, który jest nadzwyczaj barwny na wiosnę, a teraz właśnie zaczyna dostawać tego świeżego upierzenia, podczas gdy samiczka pozostaje szarą i niepozorną na całe życie. Słońce wzbijało się tymczasem coraz wyżej, wypijając rosę i susząc trawy, i wreszcie dosięgło najwyższego punktu, wskazując południe. Nasi myśliwi od godziny wypoczywali już na małej lesistej wysepce, blisko wschodniego brzegu błota. Posilili się i teraz niektórzy drzemali, inni gawędzili, leżąc na piaszczystym, porosłym wrzosem pagórku. Pobrzeżne lasy były dość rzadkie i jakby wycięte. Zwrócił na to uwagę Grześ. - Słusznieś to zauważył - odparł pan Ksawery - lasy te należą do całej gminy i dlatego mocno są przez włościan przetrzebione. Historja tej gminy jest dość ciekawa. Tu na pograniczu Rzeczypospolitej i Rosji dzicz była dawniej okrutna. Atoli nie wstrzymywało to najazdów rosyjskich na ziemie polskie. Król Stefan Batory, znudzony tem ciągłem szarpaniem granic, sprowadził tu z południa Kozaków i nadał im na własność cały pas graniczny na szerokość czterech mil, wraz ze specjalnemi przywilejami i tytułem "pancernych bojarów". ________________________________________ Na tropie przyrody. 11 162 Ziemie te dotychczas są w posiadaniu potomków owych Kozaków, i w dwóch gminach pogranicznych niema ani jednego majątku prywatnego. Kozacy przez szereg lat zleli się z miejscową białoruską ludnością, zachowując jednak niekiedy pewne odrębne cechy i właściwości mowy. Główna gmina nosi obecnie nazwę Nieporotowskiej, a to dlatego, że mieszkańcy byli wolni od pańszczyzny i nie podlegali biciu *). Lasy te noszą również popularną nazwę "kozackich". Jest niedaleko miejscowość zwana "Krasny pień". Legenda opiewa, że odbył się tam sąd królewski nad zdrajcą i szpiegiem. Było to w czasie pochodu pskowskiego. Złapany zdrajca, sądzony był osobiście przez króla, dla którego ścięto olbrzymią sosnę i pień jej przykryto czerwonym suknem. Na pniu tym jak na tronie zasiadł król i sądził. Znałem starego bojara, który mi dokładnie ze słów przodków opowiadał, a prócz tego s wielką chlubą pokazywał chowane w sekrecie przed rosyjskimi władzami stare dokumenty z nadaniami pieczęcią królewska. Dotychczas też mają się "pancerni bojarzy" za coś lepszego od rdzennej miejscowej ludności i patrzą na nią z niejaką pogardą. Chłopcy słuchali z chciwością ciekawego opowiadania, a potem, zmęczeni po niespanej nocy, zasnęli tak mocno, że Wasil budzić ich musiał przed drugą częścią polowania. teraz mieli się zbliżyć , o ile się da, do największego jeziora, zwanego "Dziemienno". ________________________________________ *) "Porot" - po białorusku i rosyjsku znaczy bić w skórę. 163 Nie było to rzeczą łatwą: szeroki pas pobrzeża, zarosły krzakami łozy, trzcina i zielskiem, był grząski i niedostępny. Zdradzieckie pławuny*) zagłębiały się znienacka pod ciężarem człowieka i tonęły, cienka warstwa błota chybotała się i przerywała za lada krokiem, otwierając złowrogą głębię. Wasil z Jehorem i psami na smyczy udali się wbok, aby okrążyć jezioro, a nasi myśliwi posuwali się zwolna wzdłuż brzegu, w pewnej od niego odległości. - Stań tu, Stefku - rzekł pan Ksawery - schowaj się za krzakiem i zwracaj uwagę na jezioro. Wasil ma wystrzelić, jak tylko dotrze do tamtego cypla, potem zaś puści psy, a o ile na rzeczułce znajdzie się czółenko, to Jehor postara się dotrzeć niem aż do jeziora i zwierzynę stamtąd wypłaszać. O dwieście kroków od Stefka stanął Grześ, a pan Ksawery poszedł jeszcze dalej. - Pamiętaj, Grzesiu - rzekł na odchodnem do syna - nie strzelaj do kaczek na sztych, ale zawsze ztyłu, gdyż choćbyś nawet zabił, to tu w tej gęstwinie przed tobą niepodobnaby jej znaleźć. Grześ stał i czekał, czas mu się dłużył, a niecierpliwość łowiecka nie pozwalała n swobodne zachwycanie się cudownem letniem popołudniem. Wreszcie w sennej ciszy , wypełnionej tylko cichym brzękiem muszek błotnych, ozwał się daleki wystrzał i wsiąkł bez echa w moczary. ________________________________________ *) Pływające po rzadkiem błocie oderwane części trawiastego kożucha. Ręka spoczęła na gotowej do strzału broni, a oczy badały pilnie horyzont. I oto po chwili przez gałęzie łoziny dostrzegł Grześ parę dużych ptaków, lecących nisko, trochę naukos. Równo i poważnie machając skrzydłami, zbliżały się szybko i po pewnej chwili do uszu chłopca doszło wyraźne ciche skrzypienie lotek. Z trudem hamując drżenie rąk, Grześ wycelował do pierwszej sztuki i pociągnął za cyngiel. Strzał huknął, posypały się pióra, lecz ptak leciał dalej, a więc - z drugiej lufy! Strzał znów, i o szczęście! ptak lepiej snać trafiony zwinął się w locie i ciężko plusnął w błotną wodę. Druga zaś sztuka, zwrócona wbok po strzale, naleciała na pana Ksawerego i zrzucona została z powietrznej grogi. Grześ podszedł do swej zdobyczy, leżącej nieruchomo w trawie. Niebardzo zdawał sobie sprawę do czego strzelał, teraz jednak poznał w niej od razu gęś dziką. Oglądając ją z ciekawością, wrócił na swoje stanowisko, a tymczasem znów naleciało z jeziora stadko kaczek; widać dojrzały idącego chłopca, gdyż falisty ruchem skręciły wbok, mijając stanowisko Stefana. Ten strzelił z obu luf, ale bez skutku. Wystrzelili nasi myśliwi kilka razy do przelatujących kaczek, te jednak, płoszone zdala, szły już przeważnie tak wysoko, że dosięgnąć ich było nie podobna, wkrótce też zjawił się pan Ksawery i, zabrawszy chłopców, poszedł zpowrotem wydeptanym przed paru godzinami szlakiem. 165 - Cenną i rzadką mamy zdobycz - ozwał się po chwili - jest to gatunek gęsi, zwany gęgawą*), jedyny trafiający się u nas latem. Lęgną się one miejscami na bardzo niedostępnych, głuchych i odludnych błotach, jednak wypadki lęgu w granicach dawnej Polski są bardzo rzadkie. Młode sztuki rozpoczynają życie rodzinne i zakładają gniazda dopiero w trzecim roku życia, a całe uprzednie lato spędzają w małych stadkach, koczując i zalatując w miejsca odległe. Takim sposobem zabłąkała się zapewne ta parka aż do nas. Natomiast na wiosennym, a zwłaszcza jesiennym przelocie trafiają się gęsi na całym obszarze Polski, często w dużych ilościach, a przytem w kilku gatunkach, z których, oprócz gęgawy, znana jest najbardziej gęś polna**) i odmiana jej, gęś zbożowa***), lęgnące się na tundrach północy. Są to gęsi równie wielkie, jak i ta gęgawa, która jest przodkinią naszych gęsi domowych. - Ot jakie sztuki popadły się - rzekł Wasil, który właśnie nadszedł z za jeziora wraz z Jehorem - i tłuste takie, dziesięć kaczek warta każda. - I ja, Wasilu, jedną zabiłem - nie wytrzymał Grześ. - Dobrze, paniczeńku, dzielnie, musi i łatwiej w nią trafić, jak do tego bekasiego paskudztwa, co to nic w nim niema, jeden tylko dziób sterczy. Odezwała się w starym wrodzona chłopska pogarda dla drobnej zwierzyny. ________________________________________ *) Anser anser L. **) Anser fabalis Lath. *** Anser fabakis arvensis Naum. 166 - Na jesiennych przelotach - mówił dalej pan Ksawery - spotkać też można i małe gąski z rodziny bernikli. niektóre z nich zaledwie przerastające wzrostem krzyżówkę, naprzykład syberyjskie gąski białoczelne*), przelatujące u nas niekiedy we wrześniu i napełniające ciszę chłodnej, jesiennej, księżycowej nocy swym perlistym głosikiem, tak czystym i dźwięcznym, że porównać go można tylko do srebrnych dzwoneczków. Gęś spadająca. Głos ten jest dziwnie pociągający, robi na mnie zawsze silne wrażenie i wprawia w specjalny nastrój. Przed oczami staje mi wówczas bezbrzeżna tundra północna z nisko nawisłemi mlecznemi chmurami wczesnej wiosny; ponura i dzika, a jednak tak ukochana ojczyzna małego ptaszka, ________________________________________ *) Anser brachyrhynchus, Baill. 167 ogłaszana srebrzystym głosem zakochanej parki i dalekim szumem fal wolnego już od lodów oceanu... A tymczasem wieczór się zbliżał i ukośne, zaróżowione promienie słońca odbijały się jak w lustrze w gładkiej szybie niewielkiego jeziorka, ku któremu zkolei podchodzili nasi myśliwi. Zmęczone psy szły wolno, zaglądając od niechcenia do pobliskich krzaków. Chłopcy podeszli do samej wody, obrzeżonej zielonym tatarakiem. Raptem psy rzuciły się naprzód i z trzciny wyleciały dwa czarne ptaki. Szybko bijąc skrzydłami, oderwały z wysiłkiem ciężkie ciała od powierzchni wody. Chłopcy strzelili razem, tak że oba wystrzały rozległy się jednocześnie, zlewając się w jeden huk, i oba ptaki ciężko plusnęły w wodę. Za chwilę zdobycz niesiona w psich pyskach, zbliżała się do rąk niecierpliwych. - Co to za ptaki, tatusiu? - Zdobycz to nieciekawa pod względem myśliwskim, ale dla przyrodnika ma pewne znaczenie. Są to tak zwane łyski*), krewne kurek wodnych i derkaczy**), co poznacie po dziobie, który jest ostry jak u kury, a nie kaczy, spłaszczony. Nad tym białym dziobem znajduje się równie biała, dochodząca do pół głowy tarcza, od której też pochodzi nazwa ptaka. Wydłużone palce na długich czarniawych nogach są, jak widzicie, nie spięta błoną, lecz tylko obrzeżone wyciętą w zęby skórka, podobnie jak to widzieliśmy u perkoza. Zarówno łyska, dochodząca do dwóch funtów wagi, ________________________________________ *) Fulica atra, L. **) Porzana porzana L. i Crex crex L. 168 jak i najbliższa jej krewna trzy razy mniejsza kokoszka wodna*) również czarna, lecz upiększona na wiosnę jaskrawo-czerwonemi podwiązkami u nóg, są ptakami południowemi i u nas lęgną się już rzadko. Na południo-wschodzie jednak łyska jest ptakiem nadzwyczaj pospolitym, zbierając się w niezliczonych przelotnych stadach na morzu Czarnem i Kaspijskiem, a także na wielkich rzekach i jeziorach nadwołżańskich. Niekiedy wody wprost nie widać, tak gęsto powierzchnia jej zasłana jest żywym ptasim kobiercem. żaden taż myśliwy nie uważa tam łysek, czyli tak zwanych "kaczałdaków" za zwierzynę godną strzału. Kończył się dzień, unosząc z sobą w wietrzność przeżycia i wrażenia łowieckie, lecz dalsze polowanie czekało na ciekawych błotach czekały jeszcze naszych myśliwych i chłopcy, pełni błogich nadziei, zasypiali słodko na pachnącym sianie w wioskowej stodole. ________________________________________

Piotr: HREHORY / GRZEGORZ KARWECKI ur.ok 1730 roku ojciec:SYMONA/ Szymona ? Syn najprawdopodobniej urodzony już w Ziemii Oszmiańskiej SZYMON / SYMEON/SOMA? KARWECKI ur.ok 1760/1765 Mieszkają na własnym majatku w Parafii Serwecz nad rzeka Serwecz w Ziemii Oszmiańskiej , kilka kilometrów na wschód od Wilejki. Ziemia –włóka- otrzymana została za jakieś zasługi/ usługi. Zamieszkali w tej ziemii po ruinie zaznanej od nieprzyjaciół ł [ lub zadanej nieprzyjaciołom} i zarazy w Ziemii Połockiej{, którą wcześniej zamieszkiwali…lub bronili ?????????????????} Poniżej oryginał wywodu: 05.10.2007 Mińsk- kwerenda osobista –Piotr Karwecki Biała Rawska - Polska Narodowe Archiwum Historyczne Białorusi w Mińsku Księga 6233 str.133- Wilno do lat 50 –ych Ksiega 1732/1 /9 – Mińsk –aktualnie Wywód Szlachecki Karweckich oszmiańskich z roku 1767- Strona 1 AKTYKTACJA TESTYMONIUM JM.KARWECKIM WYDANEGO „Roku tysiąc siedemset sześćdziesiątego siódmego miesiąca Augusta siedemnastego dnia. Na Urzędzie JKr M Grodzkim Powiatu Oszmiańskiego przede mną Antonim Hutowiczem Sądowym Powiatu Oszmiańskiego Podstarościm Comparento personaliter Jegomość Pan Jan Tałżyński?? Mostowniczy Województwa Połockiego Testymonium od Panów Szlachty tudzież y od Obywatelów Miasta JKr. Mości Miadzioła Jejmościom Karweckim…” {DEKLARACJA ZŁOZONA W STAROSTWIE OSZMIAŃSKIM} Strona 2 „Karweckim wydane ad acta podał który podając do akt prosił aby pomienione Testymonium ze wszelką w nim in zerowaną rzeczą byoł do Ksiąg Grodzkich Spraw Wieczystych Powiatu Oszmiańskiego przyjęte i wpisane jakoż one przyjmując y w księgi wpisując od słowa do słowa tak się w uosobić ma: Wszem wobec y każdemu z osobna czeżeby o tym wiedzieć należało a osobliwie Jasnie wielmożnym Wielmożnym Jaśnie Panom Urzędnikiem Ziemskim Grodzkim Obywatelem { Obywatelom conjung ?? Tituli et status Testimux Jaśnie Pana Hrehorego { Grzegorza} Oyca Symuna { Szymona/ Symeona} syna Karweckich ab ovo w Powiecie Oszmiańskim Szlachetnie urodzonych” { CZYLI Grzegorz Karwecki i jego syn Szymon/Symon wywodzą się z Oszmiańskiego} „ w Parafii Serweckiej nad Rzeką Serwecz włókę gruntu za usługi od Wielmożnego Pana Starosty P/o/niewskiego Puzyny....................wieczną darowana posydujących które to Karweccy podczas Ruiny nieprzyjaciół y Powietrza w Województwo Połockie..” { Czyli Grzegorz Karwecki i jego Syn Szymon wywodzący się z Ziemii Oszmiańskiej i posiadający ziemię-włókę-darowaną przez Starostę z Poniewieża{ upicki} –Puzynę – w okolicach Serwecza{ ale aktualnie zamieszkujący Ziemie Połocką- zamieszkali tam po jakichś wojnach i zarazach} dostają poświadczenie swego stanu od szlachty i obywateli.. {Jedna z hipotez tekstu ….} Strona 3 [font color=red]„Połockie zajechawszy dotąd mieszkają jako dobrze nam de origine wiadomych za aktualną uznajemy Szlachtę na co dla lepszej wiary wydawszy te Testymonium własnych rąk naprzód podpisaniem stwierdzamy Anno Millenium Septimus Sexagen Septi Die Doosecime Augusti { 1767 roku sierpnia 20}”. { Świadectwo szlacheckości daja im liczni znajomi} „U tego Testymonium podpisy rąk tak Jaśnie Wielmożnych Panów Szlachty jako też Obywateli Miadziolskich pisma umiejętnych a nieumiejętnych krzyżykami wyrażonych His experimenti Verbis et sign Józef Michał Korsak, Udzielski Chorąży JKr Mości, Jejmość Antoni Doboszyński…………, Piotr Sawulski , Stanisław Korsak ,Chorąży Smoleński Udzielski- Jan Sienkiewicz ręką własną. Do tej Testymoni podpisujem się Marko Horodniczy, Mateusz Sawicz XXX, Jan Karas, Michał Jezierski, Jerzy Sawicz, Jan Horodniczy –Wojski Miadziolski które to Testymonium za podaniem onego przez ………….. na osobę do Akt to jest Ksiąg Grodzkich Spraw ………… przyjęte y wpisano. Wydano….???”

Valery: На фотографиях Владимир Корсак 1887 1896 В молодости Открытие памятника Памятник Корсак с собачкой На охоте (Корсак второй слева, в центре Президент Польши Игна́ций Мосци́цкий) Памятник в библиотеке Источники фотографий http://www.gazetalubuska.pl/, http://gorzow.gazeta.pl/, http://encyklopedia.wimbp.gorzow.pl/


Антитеза: Piotr Очень интересно, но мало понятно!

Valery: "Владимир Корсак был для меня и моего друга Лео культовым автором . Его " Год охотника " иллюстрированной самим писателем , был почти нашим Евангелием ". Чеслав Милош, лауреат Нобелевской премии по литературе



полная версия страницы